wyobraźcie sobie...jest piękny dzień...bezwietrzny i bezchmurny...w górze przezroczysty błękit nieba...letnie słońce, samotne, wysoko ponad ziemią świeci na nieboskłonie...dziewczyna pochyla sie ku ziemi...przytłoczyła ją rozpacz i brak wiary...nie widzi ani drzew ani roślin...zresztą niczego już nie chce...rezygnuje ze wszystkiego...tak naprawde jest spragniona, ale...nie chce wody...żyć czy nie - niewiele to dla niej znaczy...nieoczekuje niczego...jest tak słaba i wyczerpana...przez te wszystkie dni śmierć....jest jej jedynym i zaufanym przyjacielem...swoją słabnącą świadomością czuje...że umiera...nie będąc przedmiotem niczyjej troski...czy choćby spojżenia...wokół nie ma nikogo...otacza ją tylko cisza...nie ma tu nienawiści, nie ma już urągania...uciekła przed kłamstwem, którego nie mogła znieść...to naturalne że ludzie skrywają egoizm pod maską uczucia...a dumą zasłaniają nieczułość...ale ona nie mogła tego unieść...nie jest już dzieckiem...jest dorosła...dorosła na darmo...tak dobrze wie że jest w niej zło...pamięta że potrafiła nienawidzić...ta wielka nienawiść odarła ją ze wszystkiego...to ją przeraziło...zatraciła się w obrzydzeniu do samej siebie..chciała być niczym...ona była...niczym...zanim zdążyła zrobić cokolwiek ogarneła ją rozpacz...a teraz nie chce już niczego...nagle rodzi się w niej małe życzenie...jako ostatniej rzeczy na tej ziemi....pragnie czegoś co dowiedzie...jej istnienia w świecie...może to być cokolwiek...poprostu maleńki zwykły dowud...może to być na przykład wiatr....owiewający jej policzki, lub kropla spadająca z wysoka, z wysokiego nieba...nie mając już nic,poświęci wszystko, nawet swoje życie...dla kropli z błękitnego nieba...która uzasadni jej istnienie na świecie...lecz w tak pogodny dzień trudno oczekiwać kropli z nieba...jest już jedynie ciałem...które ma dwie nogi i dwie ręce...po raz pierwszy jest świadomaswojego ciała...i jest niczym....jest porażona rozpaczą i wstrętem do samej siebie...wokuł żadnego wiatru...żadnej kropli z nieba...a jednak zaczyna czuć swoje ciało....prostuje nogi, staje nieruchomo...utrzymując się resztkami sił...z głębi wydobywa się muzyka...coś jak drżenie mięśni...zaczyna iść, krążyć...chwyta dłonią wiatr...jest wiatrem...zaskoczona że jej ciało chce sie ruszać...z duszą rozrzaskaną przez rozpacz...pozwala śpiewać swą pieśń...pieśń żalu, pieśń rozpaczy...która po chwili zamienia się w pieśń radości....i choć z błękitnego nieba nie spada żadna kropla, choć nie szumi żaden wiatr...ona rozumie że żyje...chociaż jako niewarte stworzenie...cieszy się że żyje...że nie jest niczym...